piątek, 12 lipca 2013

No to w drogę!

Aaaa! Jestem! Żyję! Nie zapomniałam o was!
Ten rozdział ma 8 stron *wkupuje się w łaski, że niby dłuższe*, mam nadzieję, że się spodoba. Wielkie podziękowania należą się Remmy, która wciąż stała nade mną i jak mama kazała mi zabierać się za pisanie. Do niej też należy projekt postaci Austrii. Dziękuję!
A wam wszystkim życzę miłego czytania i zadowolenia z tego, co stworzyłam!


Kiedy odzyskał przytomność nie od razu otworzył oczy. Wyczuł, że leży na czymś miękkim, a do tego ktoś go głaszcze po głowie. Westchnął cichutko, próbując sobie przypomnieć co się działo. Przyjechał do Szwajcarii na prośbę Natashy, bo ktoś musiał dostarczyć jej broń… Znalazł odpowiedni dom i mieszkanie, przywitał się ze wszystkimi, porozmawiał z Austrią… A potem?
            Im bardziej Feliks próbował sobie przypomnieć tym bardziej bolała go głowa. Pamiętał, że urodziny miała mała Liechtenstein, było bardzo dużo ludzi i impreza… Ale dlaczego zemdlał? Wszystko przecież było normalnie, dziewczynki skakały i krzyczały, Szwajcaria biegał jak w ukropie…
- Braciszku, czemu on tak długo się nie budzi? – doleciał go zmartwiony głos. Do tego ustało głaskanie, jakby osoba głaszcząca była zbyt zmartwiona, by to robić. Feliks zmarszczył się lekko, ale coś kazało mu wciąż leżeć nieruchomo. Może z tej podsłuchanej rozmowy dowie się, co się stało?
- Doznał szoku… - odezwał się drugi głos, w którym dało się słyszeć zdenerwowanie i tłumiony gniew. – Tak jakby nigdy nie widział smoka. Sądzę, że powinniśmy się go pozbyć Lili. Może narobić nam kłopotów.
- Ale Vash! – zaprotestowała Liechtenstein – nie możemy! To fakt, że dziwnie zareagował, ale… Może po prostu… Wzruszył się?
            Polskę dobiegło zdegustowane sapnięcie Szwajcarii, który wyraźnie nie wierzył w tego typu tłumaczenia. On sam już nie wiedział, co jest odpowiednie i jak mógłby wytłumaczyć swoje zachowanie… A właściwie co miał tłumaczyć? Nie mógł sobie przypomnieć...
            Chwila. JAKIEGO SMOKA?!
            Polska podskoczył natychmiast i uniósł się do siadu, szybko jednak zdał sobie sprawę, że to nie było mądre – uderzył mianowicie w czoło pochylonej nad nim Lili, która pisnęła i wstała. Natychmiast została przyciągnięta przez Szwajcarię, który wpatrywał się w Feliksa z… Nie, to nie była wrogość, ale też nie przerażenie. To była niebezpieczna mieszanka tych dwóch odczuć doprawiona sporą dawką niepewności i podejrzliwości.
- P-przepraszam, nie chciałem cię uderzyć – wydukał Feliks, a wspomnienia zalały jego umysł. To, jak Liechtenstein podpaliła świeczki, ale nie podpaliła tak zwyczajnie, jak to się robi zazwyczaj, ale podpaliła je oddechem, swoim własnym ogniem, jakby była jakimś cholernym…
            Smokiem.
            A więc jednak nie miał szczęścia. Więc rodzeństwo Zwingli wcale nie było normalniejsze od Ukrainy i Białorusi… A jeżeli dobrze usłyszał to byli smokami. Lili prawdopodobnie była młoda i dopiero się uczyła, ale Vash… Dla niego zianie ogniem to z pewnością codzienność, więc mógłby swobodnie usmażyć Feliksowi tyłek i nawet by się przy tym nie spocił. Cudownie. To będzie genialna wizyta.
- Nie szkodzi Polsko – odpowiedziała cicho dziewczynka. Wyglądała na zmartwioną stanem chłopca, co było dość urocze i takie swojskie, domowe… Dlaczego, dlaczego musiała być taka jak inni? Czy nie mogła byś całkiem taką kochaną i dobrą Liechtenstein, która chodzi w mundurze po bracie, robi ludziom piżamki i piecze ciasteczka?! – Lepiej się już czujesz?
- Tak, już jest dobrze. Strasznie was przepraszam, nie chciałem zepsuć uroczystości… - Polska postanowił grać na czas. Nie chciał mówić kim jest. Vash to nie jego kuzynki, niekoniecznie będzie zachwycony. Poza tym nie potrzebował kłopotów, potrzebował towaru dla Natashy i to wszystko. Im szybciej go dostanie, tym szybciej będzie mógł wrócić, dostać grzebyk, wrócić do Ukrainy i zabrać od niej włos. A wtedy spakuje go do swojej małej fiolki i zacznie szukać kolejnego składnika, niezbędnego do powrotu do domu. Przecież niewiadomo co jego sobowtór wyprawia! Nie chciał go zostawiać samego zbyt długo, to mogło się bardzo źle skończyć. – Czy goście już poszli?
- Tak, wszyscy już wyszli. Martwiliśmy się o ciebie, Polsko. – Vash przyglądał mu się badawczo, jakby próbował dostrzec oznakę fałszu czy obłudy w trosce Feliksa. Po chwili jednak jego twarz się rozjaśniła, jakby nie znalazł nic niepokojącego, a Polska odetchnął z ulgą gratulując sobie umiejętności maskowania uczuć. – Wybacz, że położyliśmy cię na materacu, ale trochę spanikowaliśmy, kiedy nam tak odpłynąłeś.
            Dopiero teraz Feliks zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Byli chyba w piwnicy, bo w pomieszczeniu nie było żadnych okien a wąskie, betonowe schodki wiodły na górę. Mimo braku światła słonecznego całość była jasno oświetlona przez lampy wiszące na suficie i rzucające przyjemne, żółte światło. Podłogę wyłożono szaroburą wykładziną, przez co można było odnieść wrażenie, że właścicielom domu nie zależało specjalnie na tym kawałku przestrzeni – ot trzeba go było jakoś zagospodarować. Pod ścianą naprzeciwko schodów stał olbrzymi regał, na którym poupychane były książki, gry planszowe a nawet kilka butelek, których zawartość mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Po drugiej stronie pokoju ustawiono dorodny fortepian w kolorze ciemnego kasztanu. Pokrywała go spora warstwa kurzu, co wyraźnie pokazywało, że nikt na nim nie grał od bardzo dawna… Mniej więcej na środku ułożono materac, a na nim Feliksa – był on stary i porozdzierany w wielu miejscach, ale wciąż miękki i dość wygodny, by przespać na nim kilka nocy z rzędu bez nabawienia się sztywności karku. Najbardziej tajemniczą częścią pokoju były drzwi – nie te u szczytu schodów, ale te tuż obok nich, solidne i metalowe, kojarzące się nieodparcie z wejściem do bunkra.
- Nic się nie stało – odpowiedział, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od drzwi. Kojarzyły mu się z tysiącami schronów w jego kraju, ale co taki bunkier miałby robić w domu Szwajcarii? I poza tym… Jakim cudem byli w piwnicy? Przecież rodzeństwo mieszkało w kamienicy! Czyżby cały budynek był ich?! – Jak właściwie mnie tu znieśliście? To musiało być niewygodne…
            Zapadła mało przyjemna cisza. Lili spojrzała na Vasha w sposób, który można opisać jedynie jako oskarżający, a on wyglądał na kogoś bardzo zawstydzonego, kto próbuje to jakoś schować przed światem i utrzymać pozory osoby przekonanej o swoich racjach.
- Wiesz, kiedy zemdlałeś nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Mogłeś… - Szwajcaria umilkł, jakby nie wiedział jak ma ubrać w słowa swoje obawy. – Mogłeś  zrobić coś dziwnego, wybuchnąć… Sam wiesz, że nieraz zdarza ci się dziwnie reagować na stres. Nie chcieliśmy nikogo narażać. – Objął siostrę ramieniem i przybrał pewną minę, mówiącą wyraźnie „nie zrobiliśmy nic złego”.
            Umysł Polski zaczął zaś pracować na pełnych obrotach. „Dziwnie reagować”, no tak, chodziło o reakcje jego sobowtóra. Jakoś do tej pory nie zastanawiał się nad tym, czym on jest… Nie mógł się jednak z tym zdradzić. Skoro jednak Zwingli wydawał się autentycznie zmartwiony mógł zakładać, że jego reakcje faktycznie bywają niecodzienne. Lepiej więc będzie, kiedy po prostu… Przytaknie. To najprostsze i miał wrażenie, że najlepsze rozwiązanie.
- Polsko? – zapytała Liechtenstein, a w jej głosie dało się słyszeć łzawe wahanie. – Nie gniewasz się na nas?
- Żartujesz? – odpowiedział jej Feliks i uśmiechnął się uspokajająco. – Dobrze zrobiliście. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym kogoś skrzywdził.
            Na twarzy rodzeństwa dostrzegł ulgę i sam też ją poczuł. Na razie niebezpieczeństwo było zażegnane. Gdyby tylko udało się to wszystko przeżyć bez konieczności opowiadania kim jest… Po prostu zabrać towar i wyjechać, to wszystko.
- Proponuję, żebyśmy wrócili na górę. Goście już poszli, a bez sensu, żebyś tu leżał, przemarzniesz. – Vash odwrócił się w stronę schodów, przez co wzrok Polski znów spoczął na ciężkich drzwiach.
- Szwajcario, gdzie prowadzi to przejście? – zapytał ciekawie, wskazując dłonią o co mu chodzi. Gospodarz zerknął na wskazany obiekt i znów odwrócił się w stronę gościa, a na jego twarzy widać było zdziwienie.
- Jak to, nie wiesz? – zapytał z niedowierzaniem. – Przecież to nasz domowy bunkier.
            Brwi Feliksa powędrowały do góry w geście bezkresnego zdumienia. Bunkier. Domowy bunkier. Ot taki tam w kamienicy. No cóż… Czemu nie, naprawdę, czemu nie…
            Dopiero w drodze na górę dowiedział się, że większość, jeżeli nie wszystkie, domy w Szwajcarii wyposażone są w swoje własne schrony. Nie miał pojęcia po co i szczerze mówiąc wolał nie pytać… Co kraj, to obyczaj, prawda? U niego w końcu jada się zepsute ogórki, czy ma prawo kogokolwiek oceniać?
            Po wejściu do mieszkania skierowali  się do salonu, w którym jakiś czas temu tłoczno było od ludzi. Teraz miejsce to było nieskazitelnie czyste, jakby dopiero co opuściła je ekipa sprzątająca. Za to z kuchni dało się słyszeć szum pracującej zmywarki i ciche gderanie. Po głosie Feliks ocenił, że to Austria. Czyżby dał się wrobić bratu w prace porządkowe? Lama…, skomentował Polska krótko. Jemu zawsze udawało się wymigać od sprzątania, ba! Nawet, gdy był gospodarzem to zazwyczaj ktoś inny za niego sprzątał! Wszak tak prosto było przekonać do tego Litwę… Taurys nie umiał nawet 5 minut wysiedzieć w brudzie, nawet czyimś, więc w przypadku nieporządku po prostu wstawał i go likwidował.
            Usiadł na kanapie i odetchnął cicho. Czas zabrać się za powód wizyty u Vasha… Miał nadzieję, że chłopak szybko da mu towar i będzie mógł wyjechać. Natasha zapewniała go, że uprzedzi Szwajcara o obecności Feliksa, ale na ile można jej było wierzyć? Wyglądała na zajętą kobietę…
- Polsko, w czasie, gdy byłeś nieprzytomny dzwoniła do mnie Białoruś. – Polak zerknął nerwowo na Szwajcarię. Czy on miał jakieś moce czytania w myślach? Smoki podobno były niezwykłe, no oprócz oczywistego faktu bycia smokami… Feliks próbował sobie na szybko przypomnieć, co czytał kiedyś o tym stworzeniach. Niestety, jego wiedza opierała się raczej na książkach „Harry Potter” czy cyklu „Dziedzictwo”… Pewne było, że Zwingli potrafi ziać ogniem, wszak jego siostra wyraźnie to pokazała. Latać? No cóż, nie zauważył skrzydeł, ale może umieli jej jakoś maskować? W ogóle ciekawe, jak to wyglądało… Czy jakoś się przemieniali? Nagle obrastali zielonymi łuskami, wychodziły im skrzydła i ogony? Feliks, chyba przegiąłeś z tymi filmami fantasy…  - Polsko? – Ups, chyba znów zbyt zajął się własnymi myślami. Jak tak dalej pójdą to coś zaczną podejrzewać, przecież normalnie się tak głęboko nie poświęcał własnemu życiu wewnętrznemu. Musi zacząć uważać.
- No tak, ona chciała, żebym odebrał coś od ciebie… Podejrzewam, że chodzi o jakąś dostawę broni dla niej?
            Szwajcaria pokiwał głową. Najwyraźniej wcale się nie wstydził faktu, że jest jednym z większych eksporterów broni w Europie… Z drugiej strony, dlaczego miałby? Każdy ma jakiś sposób na zarobek, a jemu wiodło się nieźle.
- Widzisz, problem w tym, że my jutro rano wylatujemy. A ta broń jest w jednym z magazynów poza miastem… Jest późno, nie zdążę jej ci dostarczyć.
            Późno? Feliks zerknął na okno. Słońce robiło się już krwiście czerwone i przybrało kształt idealnego koła, roztaczając wkoło ciepłe, czerwonawe światło i sprawiając, że niebo przybrało barwy od soczystego błękitu aż po liliowy fiolet. No tak, faktycznie… Nie wiedział, ile czasu był nieprzytomny, ale wynikało z tego, że trochę go minęło. Nie mógł wymagać, by nagle rzucono wszystko i w środku nocy przywieziono mu kilka skrzyń z zapewne najróżniejszymi karabinami i pistoletami (nie oszukujmy się – Natasha na pewno nie martwiła się o ilość i nabrała tego jak najwięcej). Nie chciał jednak tu zostać… Każde opóźnienie oznaczało kolejne godziny, dni, może tygodnie w tym świecie, a co za tym szło coraz więcej niebezpieczeństw dla niego.
- Trochę mi to nie na rękę Vash… - Może jeśli powie choć odrobinę to uda się coś zdziałać? – Widzisz, dopóki Białoruś nie dostanie ode mnie swojego towaru, dopóty nie odda mi czegoś, co należy do mnie, a na czym bardzo mi zależy. – No cóż, skłamał tylko częściowo, ale tego Szwajcar nie mógł wiedzieć. – Nie mam też się gdzie zatrzymać, a nie chcę nadużywać uprzejmości mojej kuzynki, która mi to wszystko finansuje, rozumiesz, prawda? – No, pogratulował sobie Polska w myślach, to brzmi naprawdę dorośle i sensownie. Prawie jak nie ja!
- Wszystko rozumiem Feliksie, ale… - Szwajcaria skrzywił się. Wyglądał teraz na kogoś, kto musi wyznać coś bardzo nieprzyjemnego lub wstydliwego, a kompletnie nie ma na to ochoty. – Widzisz, sprawa wygląda tak – raz do roku ja i moi… Bracia – jeszcze większe skrzywienie – spotykamy się w małym miasteczku nad Jeziorem Bodeńskim. To już stała data i naruszenie jej spowodowałoby, że Ludwig dostałby po prostu szału. Znasz go równie dobrze co i ja, miałeś z nim do czynienia nie raz – tu skrzywił się Polska, bo faktycznie, miał – i wiesz, że ten facet musi mieć skarpetki ułożone kolorystycznie, a gacie według ściśle określonych reguł. Więc wybacz, ale nasz wylot jest niepodważalny.
- A może po prostu weźmiemy go ze sobą? – Lili spojrzała na brata niepewnym wzrokiem. Polska z ciekawością zaczął się zastanawiać, czy ona kiedykolwiek i w jakiejkolwiek sprawie nie pytała go o zdanie. – Austria i Niemcy jakoś to zrozumieją…
            Vash zmarszczył brwi i chwilę się zastanawiał, zaraz jednak uznał chyba, że pomysł ten ma swoje plusy, bo uśmiechnął się (Feliks w tamtym momencie ledwo się powstrzymał, by wyciągnąć telefon i nie zrobić zdjęcia, prawdziwy uśmiech Szwajcarii!) i pokiwał z zadowoleniem głową.
- To też jest powód, by szybciej wrócić i nie siedzieć tam z nimi tyle! – powiedział z ukontentowaniem, a Polska prawie parsknął śmiechem. No cóż, dobrze, że był przydatny… - W porządku. Feliksie, zabierzemy cię ze sobą. Posiedzimy tam, jak najkrócej się da i wrócimy, a wtedy dostaniesz transport broni dla Natashy. Pasuje ci taki układ? – Ostatnie pytanie Vash zadał takim tonem, jakby w ogóle nie przyjmował odpowiedzi odmownej czy jakichkolwiek negocjacji.
- Jasne – odpowiedział Polak i uśmiechnął się promiennie. Jakby nie patrzeć – darmowe wakacje się szykują! I kolejna komfortowa podróż samolotem!

            Następnego dnia rano (tak! Diabelnie wcześnie rano! Słońce dopiero wstawało!) Feliksa brutalnie zrzucono z łóżka i kazano mu się ubierać. Osobą, która dokonała tak brutalnego ataku na polską jednostkę był oczywiście Vash – w pełni ubrany i przygotowany do wyjazdu, marudzący okropnie, że nikt nie traktuje go poważnie. W drzwiach pokoju stała Liechtenstein, która przebierała nogami w miejscu, również gotowa. Co dziwne, jej strój był wyjątkowo podobny do tego, który miał na sobie Szwajcaria – czarna koszulka i nisko osadzone na biodrach brązowe bojówki, składające się właściwie wyłącznie z kieszeni. Dziewczyna narzuciła tylko na siebie zieloną górę od munduru, jakby spodziewała się, że będzie jej zimno, a we włosy wplotła soczyście zieloną wstążkę, co by zaznaczyć, że na pewno i bezsprzecznie jest kobietą.
            Polska na wpół przytomny podniósł się z dywanu (tak, Szwajcaria zrzucił go z łóżka naprawdę, a nie tylko w przenośni…) i zaczął poszukiwać świeżej koszuli. Zastanawiał się, po co Zwingli zarezerwował tak wczesny lot? Z tego co pamiętał z mapy Europy Jezioro Bodeńskie leżało na granicy Szwajcarii, Niemiec i Austrii i choć z Berna na pewno był do niego kawałek to samolotem na pewno nie zajmie to więcej niż pół godziny, może nawet mniej… Dlaczego właściwie rodzeństwo uparło się, by lecieć, a nie na przykład jechać autobusem lub samochodem? Feliks nie był przyzwyczajony do używania samolotu na tak nikłych odległościach… No ale widocznie u nich było to normalne, bo nawet mała Lili go poganiała cicho tłumacząc coś o niekorzystnych prądach powietrznych.
            Miał zamiar jeszcze wykąpać się rano, ale jego plany zostały pokrzyżowane, kiedy z łazienki dobiegły go wrzaski zarzynanej świni… Znaczy śpiew Austrii. Sądząc po szumie wody Roderich aktualnie brał prysznic i postanowił uświetnić go swoim występem. Polska nieraz już słyszał, jak Austriak gra na fortepianie i musiał przyznać, że jest doskonałym muzykiem, jednak tego ranka uznał, że śpiewanie nie idzie mu już tak dobrze. I o ile on po prostu starał się trzymać z daleka od łazienki i nie komentować recitalu, o tyle Vash stał pod drzwiami i walił w nie pięściami wyklinając na czym świat stoi. Feliks nie miał odwagi powiedzieć mu, że Roderich prawdopodobnie w ogóle go nie słyszy. Po prostu skierował się do jadalni i, dotrzymując towarzystwa Lili, w spokoju spożył śniadanie.
- Wyłaź stamtąd! – wrzaski Szwajcara niosły się po domu w akompaniamencie do fałszowania Austrii.
- Może masełka? – zapytał Polska, podsuwając Liechtenstein maselniczkę. Dziewczyna zachichotała, najwyraźniej też ubawiona całą sytuacją i przyjęła podany jej przedmiot. – U was w domu tak często?
- No wiesz… Braciszek nie przepada za Roderichem… A zobaczysz, co się dzieje, jak jeszcze przyjedzie Niemcy! – Lili zakryła usta dłonią, chcąc powstrzymać śmiech. – Czasami nie wiem, co mam zrobić, tak strasznie chce mi się śmiać, że uciekam do toalety i tak po kilka razy w ciągu godziny, aż braciszek zaczyna krzyczeć na Ludwiga, że dał mi tą swoją sałatkę ziemniaczaną i się strułam… - Znów się zaśmiała, najwyraźniej przypominając sobie takie sytuacje, a Polska dołączył do niej wyobrażając sobie bulwers Vasha.
            W końcu jednak wszyscy się zebrali i zapakowali do samochodu. Kolejna dziwna rzecz – żadne z rodzeństwa nie miało bagażu. Feliksa potwornie to zdziwiło, bo przecież w samolocie można mieć jakąś małą torbę podręczną… I to chyba nawet bez specjalnej dopłaty. Dlaczego więc nikt nic ze sobą nie wziął? On sam miał ze sobą malutki plecak, który Austria ocenił jako „mocno niepraktyczny w locie”. Co to miało znaczyć?
            Podróż nie trwała długo – wyjechali poza teraz miasta i zjechali w jakąś boczną drogę, wiodącą w niezamieszkały rejon łąk. Tam Vash zatrzymał samochód i wysiadł, by chwilę się rozejrzeć i ze względnym zadowoleniem (lub mniejszym zirytowaniem, u niego to w sumie synonimy) pokiwał głową.
- Wysiadajcie – polecił sucho. – Tu nikt nas nie zobaczy.
            Polska wysiadł, coraz wyraźniej czując, że coś tu jest nie tak. Popatrzył wokół z nadzieją, że może choć gdzieś w oddali zobaczy lotnisko, ale nadzieja okazała się płonna – dokoła otaczały ich łąki z wysoką trawą i barwnym kwieciem. Żadnych pasów startowych, hal odlotów, terminali – nic. A to oznaczało nic innego, jak tylko kłopoty.
            Było za późno by uciekać. Mógł już tylko patrzeć, jak Szwajcaria tłumaczy coś siostrze, machając rękami w sposób, który podejrzanie imitował ruch skrzydeł. Feliks tak się na to zapatrzył, że nie zauważył, jak stracił z oczu Austrię. Czuł się zaniepokojony, nie, gorzej! Był przerażony faktem, że nie ma pojęcia, o co chodzi, czego oni od niego będą wymagać i jak w ogóle ma wyglądać ten cały „lot”. Smoki latają ty idioto, wrzasnął na siebie w myślach, wściekły, że wcześniej jakoś nijak nie przyszło mu to do głowy. Dlatego przejmowali się prądami powietrznymi. Nie zamierzają się wspomagać jakimiś maszynami, oni sami chcą po prostu lecieć! Więc jednak się przekonasz, że mają skrzydła… Ale chwila. Polska rozejrzał się wkoło. Gdzie jest Roderich…?
            Gdy jego spojrzenie spoczęło na Austrii wrzasnął, zanim zdążył się opanować. Jego oddech przyspieszył i cofnął się, nawet tego nie kontrolując. Słyszał, jak Lili pyta go ze strachem co się dzieje i czy coś mu jest, ale nie był w stanie jej odpowiedzieć. Po prostu stał i cały się trząsł, nie mając pojęcia co ma zrobić.
            Młody arystokrata nie wyglądał tak, jak zazwyczaj. Przede wszystkim miał skrzydła. Tak, to była pierwsza różnica, która rzuciła się Feliksowi w oczy – ogromne, złoto-czerwone skrzydła, składające się z chyba tysiąca piór, a każde lśniło niesamowicie w promieniach słońca. Były niesamowicie wypielęgnowane, każde było ułożone idealnie w odpowiednią stronę, jakby ich właściciel spędził godziny, by wyglądały tak doskonale. Prawdopodobnie gdyby Polska zobaczył je na spokojnie u jakiegoś ptaka zachwyciłby się ich pięknem, teraz jednak napawały go one strachem. Kształtem skrzydła nie przypominały skrzydeł anioła, ale właśnie ptaka – były opływowe i nie tak rozłożyste, przystosowane do łapania odpowiednich prądów powietrza, ale były też dłuższe – czubki ostatnich lotek stykały się tuż nad ogonem, który nagle pojawił się ot tak. On też był długi i dość cienki, w kolorze stopniowo ciemniejącego złota. Najgorsze jednak było to, że wszystkie te zmiany wydawały się tak idealnie naturalne i dopasowane do postaci Rodericha, że nie wyglądał on nienaturalnie. Dalej miał na sobie ubranie, a ogon i skrzydła wydawały się wychodzić wprost z materiału – żadnych rozdarć czy pęknięć. Teraz Polska już rozumiał, dlaczego dziś Austria zrezygnował ze swojego ukochanego fraka… Byłoby mu zdecydowanie niewygodnie.
            Zmiana zaszła też w twarzy młodzieńca. Jego rysy jakby się wyostrzyły, a oczy zyskały nowy, nieco drapieżny błysk. Feliks spojrzał w nie i zadrżał. Przypominały mu teraz oczy drapieżnika wyruszającego na łowy – dzikie i nieposkromione, tak bardzo niepodobne do tych, które dotąd znał.
- Wiedziałem, że z tobą jest coś nie tak. – Głos Vasha nie brzmiał już przyjacielsko. Chwilę później poczuł na gardle coś ostrego, jakby tamten przystawił mu do szyi sztylet. - Przemień się. Teraz.
            Myśl Polsko, myśl! Przemienić się? W co? JAK?! Nie był przecież taki jak oni, nie potrafił ot tak przyprawić sobie skrzydeł i czy ziać ogniem! Jaki miał wybór? Jeśli nic nie zrobi to prawdopodobnie Szwajcar zrobi mu krzywdę, czując się zagrożonym. Feliks wiedział doskonale, że nigdy nie będzie chciał narażać Lili, a w tym momencie uważał go za niebezpieczeństwo dla niej, więc nic go nie powstrzyma i nie będzie się wahał nawet przez minutę. Nie mógł dłużej grać na czas i udawać swojego sobowtóra. Nie miał wyjścia – mógł tylko mieć nadzieję, że Vash zechce go wysłuchać i uwierzy w jego opowieść.
- Posłuchaj mnie – zaczął Polak i z niezadowoleniem odkrył, że jego głos drży. – Nie potrafię się przemienić. Masz rację, ze mną jest coś nie tak.
- To wiem – warknął Szwajcar i jakby mocniej nacisnął na szyję Feliksa. Chłopak modlił się w tamtej chwili gorąco, by nie przeciął mu tętnicy. - Ale czym ty jesteś? Dlaczego wyglądasz, jak Polska? Czego od nas chcesz?!
- Chcę odebrać towar Natashy! – Panika w jego głosie była już tak okropnie słyszalna… Nawet nie próbował jej tłumić. Może jeśli okaże prawdziwe emocje to łatwiej ich przekona? – Ona ma coś, czego potrzebuję, by wrócić do domu! Nie jestem stąd, ale chcę się wynieść tak szybko, jak to możliwe! Wtedy dostaniecie swojego Feliksa z powrotem! – Nie chciał się wgłębiać w opowieści o wymiarach i o tych wszystkich przygodach jakie już miał, nie sądził, by Vasha to teraz obchodziło. Chciał go po prostu jakoś upewnić w przekonaniu, że nie musi go zabijać. – Jeśli mnie skrzywdzisz, to tamten też to poczuje.
- Braciszku, puść go, proszę! Boi się! – Głos Lili brzmiał tak stanowczo, jak chyba jeszcze nigdy. Feliks gotów był upaść jej do stóp i dziękować za sam fakt wstawienia się za nim. – On nic nam nie zrobi! Jest nas więcej i więcej możemy! Zabierzmy go, tak jak planowaliśmy. Niech leci na tobie!
            Zaraz. CO?!
- Ma rację, Szwajcario. – Po raz pierwszy to Austria zabrał głos. – Popatrz na niego, jest bezbronny. Sądzę, że mówi prawdę i nie jest dla nas żadnym zagrożeniem. Zróbmy tak, jak planowaliśmy. W tym momencie tylko marnujemy czas.
            Na chwilę zapadła cisza, a potem Feliks poczuł, jak ta ostra rzecz znika z jego gardła i jest wolny. Natychmiast odskoczył i odwrócił się, oczekując kolejnej fali szoku. Nie zawiódł się.
            Najwyraźniej to, co Vash przyłożył mu do szyi było jego własnym pazurem, ponieważ jego dłonie były teraz potężnymi łapami pokrytymi czerwoną łuską i zakończonymi olbrzymimi szponami, którymi zapewne mógłby rozerwać na pół młodą sarnę. Ich właściciel zaciskał je nerwowo raz po raz, co dawało Polsce pogląd na to, jak twarde i wytrzymałe mogą być łuski, okrywające również masywny ogon, kołyszący się nisko nad ziemią za Szwajcarem i górę olbrzymich, skórzastych skrzydeł. Feliks zerknął w dół, ciekawy czy stopy chłopaka też się przekształciły i dostrzegł podobną parę łap, jak tę zamiast dłoni. Odetchnął głęboko. Jego serce powoli się uspokajało… Czyżby zaczynał się przyzwyczajać do podobnych rewelacji?
- Mam go nieść? – zapytał Vash ze wstrętem. – Nie jestem koniem!
- Ja jestem za mała… - odpowiedziała mu Liechtenstein wychodząc do przodu, tak, żeby Polska mógł i ją obejrzeć. Wyglądała praktycznie identycznie jak brat, jednak jej łapy, skrzydła i ogon były zdecydowanie mniejsze i pokryte granatową łuską. Feliks posłał jej słaby uśmiech, na co ona odpowiedziała swoją promienną wersją. Dobrze było wiedzieć, że choć ona nie traktuje go jak wroga…
- A ja nie jestem przystosowany do wożenia kogokolwiek – mruknął Roderich i pogładził dłonią jedno ze swoich idealnych skrzydeł.
            Szwajcaria prychnął wyraźnie niezadowolony, ale opadł na cztery łapy i przeciągnął się. Dopiero teraz Polska dostrzegł, że zmianie uległa też jego postawa – widać było, że poruszanie się w tej pozycji nie sprawia mu kłopotów, przeciwnie, jest dla niego teraz naturalniejsze. Nie wiedząc do końca, czego ma się spodziewać Feliks zbliżył się do smoka.
- Mam… Usiąść? – zapytał.
- A co, uważasz, że może będę cię niósł w szponach? – warknął na niego Vash. – Siadaj, póki jeszcze nie zmieniłem zdania.
            Feliks usiadł czym prędzej. Czuł się nieco dziwnie, jakby siedział… Nie, nie na koniu, ale uczucie było dość podobne. Ostrożnie tak ułożył nogi, by nie blokować Szwajcarii skrzydeł i złapał się jego koszuli.
- A spróbuj podrzeć – usłyszał jeszcze i po chwili kilkoma silnymi uderzeniami skrzydeł wzbili się w powietrze.
            Uczucie było niesamowite, strach potworny. Czuł, jak całe ciało smoka faluje, jego skrzydła wytwarzały prąd powietrza, który chłostał go po twarzy. Gdzieś z tyłu za nim kołysał się potężny ogon, pomagając sterować. Bał się, że spadnie i starał się z całej siły trzymać, także obejmując Szwajcara kolanami… A równocześnie nie chciał sprawić mu bólu, choć nie sądził, by był w tym momencie w stanie go skrzywdzić. Zamknął oczy, ale słyszał, jak obok nich lecą Lili i Roderich. Wiedziony ciekawością rozchylił powieki i aż jęknął z zachwytu. Austria majestatycznie ciął skrzydłami powietrze, pochylony do wiatru i wydawał się zatracać w locie. Mała Liechtenstein dużo bardziej przypominała drobnego ptaszka – szybkie i krótkie uderzenia skrzydeł sprawiały, że wydawała się rozmazana. Feliks krzyknął w zachwycie, gdy dostrzegł przesuwające się szybko pod nim pola i lasy, miasta i wsie.
            Dla takich chwil warto było być tu, gdzie był.

Ps. Na koniec mam wiadomość. Moja droga LilyAlice (czy ty to w ogóle czytasz O_O?) obiecała mi zrobić rysunki opisywanych przeze mnie postaci, więc pojawią się one niedługo na blogu.